Pewnego dnia...
Chyba rozkręciłam w sobie mola książkowego, bo kolejną już książałę pożarłam w kilka dni. Wykorzystując każdą chwilę snu mojego dziecka, czytałam najszybciej, jak tylko potrafię, by dobrnąć jak najdalej i dowiedzieć się jak najwięcej.
O tym, jakie świetne są książki Emily Giffin, słyszałam już od kilku osób. "Pewnego dnia" dostałam w prezencie gwiazdkowym. Widocznie swoje musiała odleżeć, bo sięgnęłam po nią zaledwie kilka dni temu. Będąc na fali po skończeniu sagi "Miasta aniołów" (jeśli jeszcze nie czytaliście, recenzję znajdziecie TUTAJ) szybko złapałam Emily. Muszę przyznać, że podeszłam do niej dość sceptycznie. Nie jestem entuzjastką romansów (no chyba, że mówimy o mistrzyni gatunku Jane Austen), a opis z okładki jakoś mnie nie zachęcił. Na szczęście intuicja mnie w tym przypadku zawiodła, bo już po 50 stronach modliłam się, by moja córcia szybko zasypiała i to na jak najdłużej :)
Sam początek zachęca do głębszej lektury. Oto na wstępie poznajemy trzydziestosześcioletnią Marianne, która wiedzie życie niczym z bajki. Jest piękną, bogatą kobietą, która osiągnęła wielki sukces. Mieszka na Manhattanie w Penthousie, jest producentką słynnego serialu i ma mega przystojnego faceta u swego boku. Książka zaczyna się jednak niezbyt różowo, bowiem Marianne podczas wspólnego spaceru porusza delikatną kwestię ślubu. Pokłóciwszy się z facetem wraca do domu. Dzwoni domofon. Zadowolona, że mężczyzna skruszał pędzi, by mu otworzyć. Czeka ją jednak niespodzianka. W drzwiach bowiem ukazuje się nastoletnia dziewczyna imieniem Kirby. Nieznajoma okazuje się być jej... córką. Dalej jest tylko ciekawiej, bo oddane do adopcji dziecko to nie jedyna tajemnica Marianne. Tym samym ożywa stara miłość, a idealny świat sypie się niczym domek z kart. Marianne pierwszy raz w życiu musi stawić czoła rzeczywistości.
Książka jest ciekawa i niesamowicie ciepła. Ilustruje w doskonały sposób relacje między matką, a córką. Ukazuje bunt nastolatek. Opisuje, w jaki sposób jedną błędną decyzją możemy zniszczyć swoją przyszłość. W doskonały sposób opisane są emocje, a zakończenie, no cóż, mnie zaskoczyło. Więc jeśli chcecie się dowiedzieć, czy Marianne i Kirby się dogadały, czy wszystkie kłamstwa wyszły na jaw i jak zachowywanie tajemnic wpływa na relacje rodzinne koniecznie musicie przeczytać "Pewnego dnia". A może już czytałyście i chcecie się podzielić swoimi odczuciami?
Podobało się Wam zakończenie? Z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze.
18 komentarze
Uwielbiam Emily Giffin, przeczytałam wszystkie jej dotychczasowe książki, obecnie właśnie kończę najnowszą :) Najbardziej natomiast przypadły mi dwie jej powiesci "Coś pożyczonego" oraz "Coś niebieskiego", które szczerzę Ci polecam :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie przeczytam :) dziekuję. A jak Ci się ta nowa podoba?
UsuńPOZDRAWIAM
Nie wiem czy to przez moje oczekiwania co do niej, czy też przez stresujące chwile jakie ostatnio miałam, ale znacznie więcej stron musiałam przeczytać zanim historia mnie wciągnęła. Natomiast w dalszym ciągu uważam, że książki Emily są warte przeczytania i są to miłe odskocznie od codzienności :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZaraz to sprawdzę :) Mam nadzieję, że stresów masz już mniej albo wcale.
UsuńPozdrowienia
Coś pożyczonego i Coś niebieskiego to jej najlepsze książki. Mądre historie, pięknie napisane, ideał :)
OdpowiedzUsuńK.
:) Dzięki :) chyba uderzę do koleżanki o pożyczenie :) nawet wiem już której :)
UsuńHej! Od jakiegoś czasu podczytuję twojego bloga, pewnie dlatego że jesteśmy w podobnym wieku;) Co do książek Emily Giffin jestem ich fanką .Również przeczytałam wszystkie jej książki z wyjątkiem najnowszej, która już do mnie jest w drodze:) ''100 dni po ślubie'', ''7 lat później'' najbardziej mnie chyba wciągnęły -polecam:) ''Coś pożyczonego'' i kontynuacja jej - ''Coś niebieskiego ''również bardzo dobre.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo miło mi to słyszeć, że do mnie zaglądasz :) Widzę, że to prawda, co mówią o autorce bo wszystkie kobiety ją zachwalają :)
UsuńMoja aktualnie ulubiona ksiazka to " W oczekiwaniu na dziecko" :) Skarbnica wiedzy. Dalsze dwie czesci tez planuje zakupic :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę? A ja przez to przebrnąć nie potrafiłam :) czytałam zupełnie inne o ciąży. Choć to, o czym piszesz to chyba klasyka we wszystkich możliwych językach :)
UsuńZazdroszczę tego czasu na czytanie książek!:) U mnie wiecznie brakuje czasu na cokolwiek, więc o książkach mogę sobie jedynie pomarzyć:(
OdpowiedzUsuńTo tylko dzięki mojej mamie :) Dzięki jej pomocy mogę znaleźć czas na relaks :) Inaczej bym nie wiedziała, jak się nazywam. Z resztą nadal przebywamy na wakacjach w "Dziadulkowie" :)))
UsuńPozdrawiam cieplutko!
Bardzo lubię książki Emily Giffin, mam wszystkie prócz ostatniej ale napewno kupie. Książki tej autorki to takie lekkie kobiece czytadło, idealne na wakacje :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło
Dziękuję również pozdrawiam :)
UsuńWidzę, że tylko ja jestem taka zacofana i dopiero mam na koncie jej jedną książkę :) ale spokojnie już czytam "Tego jedynego" :) Nadrobię :)
Cieszę się że książeczka się spodobała, jak coś to mam co pożyczać :) buziaki
OdpowiedzUsuńOj bardzo :) Chyba się zgłoszę o pożyczenie pozostałych :) Buziole!
UsuńWłaśnie skończyłam tę lekturę (od dwóch lat miałam ją na półce!) i choć wiem, że nie wniosła ona do mego życia nic, poza miło spędzonym czasem, to nie żałuję i polecam ;) Podczas czytania towarzyszyło mi to samo, dobrze znane uczucie: "niech już tylko maluch pójdzie spać i to na jak najdłużej!". Bardzo przyjemna, lekka lekturka. Tradycyjnie czuję teraz ogromną pustkę po rozstaniu z zaprzyjaźnionymi bohaterami i czym prędzej chciałabym ją czymś wypełnić! Tylko czym?
OdpowiedzUsuńA Twoja recenzja Madziu jest bardzo ładna i bardzo trafna - nic dodać nic ująć.
Zakończenie mi się podobało. Liczyłam co prawda na jakieś większe wow i większą dawkę romantyzmu, ale wtedy byłoby zbyt sztampowo ;)
Powiem Ci szczerze, że po humanistycznym liceum jakoś mam dość zmyślnej, intelektualnie wyczerpującej literatury oraz ciężkich sztuk teatralnych po których czuję się jak nic nie warta mrówka, która jest skazana na nieszczęście. Im jestem starsza, tym bardziej dochodzę do wniosku, że M.Monroe miała rację: Kino powinno bawić. Dodać do tego można i literaturę, i teatr :) ogólnie pojęta sztuka. Nie lubię, jak mnie boli. A jak ma uczyć, to w miły sposób, jak np. w The Blind Side :) Dlatego ta książeczka była akurat :) Nie boli, jest przyjemna, lekka, i dokładnie tak jak napisałaś czuję się pustkę po zakończeniu :) Też liczyłam na happy end :) w wielkim amerykańskim stylu :P HEheheh
Usuń