10 najpiękniejszych chwil w moim życiu
Są takie chwile, które zapisują się w sercu na zawsze. Chwile owiane magią, okraszone szczęściem, przystrojone radością i przepełnione miłością. Chwile, które często wspominamy, do których powracamy w myślach. Chwile, dzięki którym życie nabiera smaku oraz sensu. Chwile, które nas kształtują, zmieniają, wzbogacają. Chwile, dla których warto żyć. Z pewnością myślami wyobraźni już gdzieś się cofnęliście, prawda? Otworzyły się drzwi, serce mocniej bije, buzia się uśmiecha, a oczy błyszczą. Co zobaczyliście? Mnie te obrazy przeskakują przed oczyma pasmami, mieszają się, zlewają, tworząc jedną całość: mnie! Mówią kim jestem i jaka jestem. A jestem szczęśliwa.
Dziś zabieram Was w podróż do bardzo ciepłego, tętniącego życiem miejsca. Otwieram swoje serce, byście mogli lepiej mnie poznać, zrozumieć. Być może część z Was zdecyduje się podzielić ze mną swoimi magicznymi chwilami. Moje wspomnienia postanowiłam posegregować chronologiczne. Nie jestem bowiem w stanie zdecydować się, który z dwóch dla mnie naj, naj jest ten naj :)
Wspomnienia z dzieciństwa
Niestety nie pamiętam wiele. Nie umiem nawet znaleźć tego pierwszego, najwcześniejszego. Na myśl o dzieciństwie w głowie przeskakują mi różnego rodzaju obrazy np. babcia wiecznie krzątająca się w kuchni, która zawsze mówiła do mnie Drobinko i dziadek, śmiejący się, że jestem Drabinka :) Właśnie dziadek, który ciągle podlewał swój wielki ogród i wieczorami chodził koło 2 godzin z konewką, podlewając kwiaty, a ja tuptałam za nim z mniejszą. Pamiętam, jak siadaliśmy na ławce, w cieniu i szamaliśmy zielone ogórki prostu ze szklarni dziadzia. Pamiętam, jak chodziliśmy na grzyby, jak siostra mamy zabrała mnie na łódki, a ja tak się bałam, że usiadłam o zgrozo na dnie łodzi, która była wyłożona tylko watą szklaną (przez dwa dni nie mogłam potem usiąść na tyłku i do tej pory nienawidzę łodzi). Pamiętam, jak mama robiła mi frytki, a tata spinał za mocno włosy, przez co wglądałam, jak chińczyk :) I misia kupionego w Pewexie też pamiętam i pierwszą Barbie, z którą szłam dumna przed blokiem z wyciągniętą do góry ręką, i pierwsze stukające buty :P W sumie to całkiem sporo pamiętam :)
Pierwszy pocałunek
No kto tego nie pamięta? Był wyjątkowy, bo z chłopakiem, w którym skrycie kochałam się od lat. W szczegóły tu wchodzić nie będę :) Wszak to moje pierwsze intymne wspomnienie. Powiem tylko, że cała otoczka była lepsza niż mogłam sobie wyobrazić. Czułam się jak bohaterka amerykańskiego filmu :) I lepszego Sylwestra od tamtej pory nie miałam :)
Koncert Nelly Furtado
Każdy, kto mnie zna zaraz pomyśli: jak to? czemu Nelly skoro, Ty kochasz Beyonce? A no dlatego, ze to był mój pierwszy koncert gwiazdy wielkiego formatu, na którym byłam. Uczestniczenie w koncercie to było moje wielkie marzenie. Wszystkie koncerty odbywały się zawsze z dala od mojego rodzinnego miasta. Nigdy nie miałam z kim, ani jak jechać. A tu nagle się udało. Pojechałam z dwoma kumpelami autem jednej z nich. Była to cała wyprawa do Poznania, na szczęście (jak się później okazało) z noclegiem. Ile my miałyśmy przygód. No i ten koncert, który się przecież nie odbył, bo skończył się zaraz po tym, jak się rozpoczął. Rozpętała się potężna burza, a my, przemoknięte do suchej nitki, zmokłe kury, przerażone i przemarznięte, stałyśmy na Malcie w poszukiwaniu jakiegokolwiek schronienia, gdy piorun walnął w głośnik, tuż obok nas. Nie było żadnego transportu do miejsca, w którym spałyśmy. Na pobliskiej stacji benzynowej tłum ludzi, pragnących choć odrobiny suchego kąta. Potem szalona przejażdżka autostopem z podejrzanym typem, którego się przestraszyłyśmy nie na żarty. Miałyśmy więcej szczęście niż rozumu, że szczęśliwie dotarłyśmy do wynajętego pokoju. Ciężka noc, przeprawy mojej byłej przyjaciółki z jakimś patologicznym chłopakiem i suchy poranek, podczas którego w radiu obwieszczono, że koncert odbędzie się wieczorem! Oj było warto! Darłam się wniebogłosy, wyskakałam, wytańczyłam. Ludzi było dużo mniej. Dużo się nie dowiedziało, wielu wyjechało. Zrobiło się miło, kameralnie. Byłyśmy niemalże pod sceną. Ktoś z Was też tam był?
Taniec na murze chińskim
Od dawna robię listy marzeń, w zasadzie co roku. Nawet Wam o nich pisałam o TU. Zapisuję w niej różne rzeczy, nie myśląc o tym, czy się spełnią czy nie. Po prostu o nich śnię. Zapisałam kiedyś, że chciałabym zatańczyć na murze chińskim. Pisząc to nawet w najśmielszych snach nie oczekiwałam, że naprawdę to zrobię, że tam dotrę. Fakt, że w Chinach byłam sama, w delegacji służbowej, tylko z moimi szefami, ale byłam. Dużo nie widziałam, ale na murze chińskim byłam. Zrobiłam tysiące selfie, bo o dziwo spotkać tam człowieka, było mi ciężko, ale gdy tylko dorwałam jakiegoś turystę (okazało się, że Polaka) poprosiłam o nagranie filmu :) Heheheh Mogę się zatem chwalić, że zatańczyłam na Wielkim Murze Chińskim. Nie chcę się powtarzać :) Więcej możecie przeczytać w tym poście.
Róża za wycieraczką auta
Najpiękniejsze z moich wspomnień, które z pewnością będę opowiadała moim wnukom. To był 2009 rok. Rok, w którym poznałam moją Gazelę. Rozpoczęłam właśnie nową pracę, wkrótce mieliśmy razem zamieszkać. Wracałam po pierwszym dniu. Zestresowana. Właśnie opadały emocje. Doszłam do swojego auta. Wsiadłam i właśnie moim oczom ukazała się... róża. Róża wetknięta za wycieraczkę. Nie była to zwyczajna róża. Mąż nigdy nie daje mi zwyczajnej róży. Zawsze jest ucięta na 10 cm. Z auta wręcz wyskoczyłam. Cała rozpromieniona, z najpiękniejszym na twarzy uśmiechem, jaki mam. Zaczęłam się rozglądać po parkingu, szaleńczo szukać sprawcy całego zamieszania. Nie znalazłam. Nie było nikogo. Tylko moja róża za wycieraczką. Oczy mi się pocą, na każde wspomnienie tej chwili. Nikt jeszcze nie zrobił dla mnie tak wiele, tak niewielkim kosztem. Najpiękniejsza niespodzianka w moim życiu. Wtedy właśnie mąż skradł mi serce i zrozumiałam, że to właśnie jest to. Panowie jeśli zatem nie wiecie, jak się zabrać do rzeczy, macie przepis na talerzu :)
Wyprowadzka z domu rodzinnego
Zaledwie kilka tygodni później zamieszkaliśmy razem. Gdybym go nie poznała, pewnie też bym się na to zdecydowała. W życiu każdej kobiety przychodzi taki moment, że druga kobieta jej bardzo przeszkadza. Miałam już tyle lat, że wręcz wypadało się z domu wynieść. Z mamą tak darłyśmy koty. Tak ścierały się nasze osobowości, że marzyłam by wreszcie być na swoim. Wstawać kiedy chce, sprzątać kiedy mam na to ochotę, sama wreszcie zacząć gotować. Właśnie tam, w naszej malutkiej kawalereczce nauczyłam się gotować i odkryłam w sobie pasję do pieczenia. Ohhh to mieszkanko było cudne. Za każdym razem, gdy przejeżdżam obok zaglądam w okna mając nadzieję, że ktoś jest w nim szczęśliwy, tak jak my :) Nie mieliśmy początkowo zupełnie nic, prócz kanapy mojej koleżanki, do której zresztą mieszkanie należy. Stopniowo, pomalutku dorabialiśmy się dosłownie wszystkiego. Też z takim rozrzewnieniem wspominacie swoje pierwsze własne mieszkanie?
Oświadczyny
Takich rzeczy się nie zapomina. Pamiętam wszystko bardzo dokładnie. Mąż zaplanował wszystko. Zaczęło się od wyboru pierścionka. Wybrałam go sama, kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy. Wkręcili mnie wraz z chrzestną Mai, która wmówiła mi, że jej facet chyba chce się jej oświadczyć, a ona chce mieć taki pierścionek, jak sobie wymarzyła, dlatego umówiłyśmy się, by mi go pokazała, dostałam katalog z zaznaczonym ringiem, z prośbą obietnicy, że nie zgubię. A przy okazji, żeby tak sama nie mierzyła też mam coś przymierzyć. Dałam się wkręcić. Dosłownie, jak w jakimś reality show. W weekend mieliśmy gdzieś jechać. Niespodzianka :) Gazela za nic w świecie nie chciał mi powiedzieć gdzie. Zabrał mnie do Krakowa. Oczywiście wszystkiego się domyśliłam. No kto by się nie domyślił, jak chłop nagle chce mnie gdzieś porwać, nie informując, gdzie. Dzień był piękny. Był obiad, z bardzo długo wybieraną restauracją. A tam nic. Były kwiaty na rynku. I nic. Był nawet śliczny, pluszowy smok wawelski. I nic. Była przejażdżka dorożką, o której zawsze marzyłam. I nic. Był romantyczny spacer na Plantach i wtedy dostrzegłam zarys pudełeczka w kieszeni. Ciśnienie mi podskoczyło. Ucieszyłam się. Czekam, czekam i nic. Moją głową zawładnęły wątpliwości. Jak to? Rozmyślił się? To co ma w kieszeni, to na pewno było pudełko, dałabym sobie rękę uciąć. I nic. Dzień się kończył. Zaczęło się ściemniać. Na co Gazela, że trzeba będzie wracać do hotelu. Zestresowana, rozczarowana, zniecierpliwiona szłam za nim, cały czas się zastanawiając, czemu nie poprosił mnie o rękę? Na prawdę mnie nie chce? Wyszliśmy nad Wisłę, zapaliła się we mnie jeszcze jedna iskra nadziei. Zgasła, gdy minęliśmy Wawel kierując się w stronę hotelu. Rozczarowana sobą, zła, z uczuciem ukłucia i bólu szłam z zaciśniętymi zębami, by się nie rozpłakać. I wtedy mąż wciągnął mnie pod latarnię (było już zupełnie ciemno), by uklęknąć i zadać wreszcie to pytanie. Nawet nie pamiętam, jak ono dokładnie brzmiało. Byłam tak zestresowana, że zamiast powiedzieć TAK, cisnęło mi się tylko NO NARESZCIE! Myślałam, że go za to zabiję. Wszystko zaplanowane idealnie, mama dostała kwiaty tydzień wcześniej, tata został poproszony o moją rękę. Wszystko prócz jednego - zbyt domyślna, niecierpliwa narzeczona ;)
Dzień ślubu
Było idealnie. Tak jak chcieliśmy, jak to zaplanowaliśmy. Świeciło słońce, a ja nie czułam żadnego stresu, żadnego zdenerwowania. Czym miałam się stresować, skoro wiedziałam, że do ołtarza pójdę z właściwym człowiekiem. Nastresowaliśmy się podczas przygotowań, wszystko dopracowaliśmy, teraz miało się samo dziać. Na nic już nie mieliśmy wpływu. W pełni przyjmowaliśmy konsekwencje naszych wyborów. Chłonęłam ten moment całą sobą. Gromadziłam szczęście. I płakałam. Wyłam w Kościele jak bóbr. Ja i połowa gości. Wszystko przez kuzynki męża, które tak pięknie śpiewały. Ceremonia piękna. Suknia wymarzona. Świadkowa idealna. Obiad rodzinny, a potem impreza dla znajomych. Dzień był wspaniały. Sami zobaczcie.
Widok tych dwóch kresek na teście ciążowym
Kolejna magiczna chwila w moim życiu, której absolutnie nie zapomnę. To co wówczas poczułam, to była eksplozja emocji. Istne fajerwerki. Będziemy mieć dziecko! Istna euforia. Właśnie od tego momentu też mnie poznaliście. I co poniektórzy przeszli ze mną całą tą ścieżkę, wiec z pewnością pamiętają jeden z pierwszych wpisów ciążowych :) O tym, że na teście są dwie kreski pierwszy dowiedział się mąż, który podstępem poszedł do toalety podejrzeć wynik, podczas gdy ja zestresowana przyszłam do komputera, by zająć się czymś na te 5 minut, by nie stać z testem w ręku, modląc się do Niego. Wstręciuch jeden! :P Ominęła mnie zatem najprzyjemniejsza część programu - poinformowanie partnera.
Narodziny Mai
No to jest chyba oczywiste jak słońce. Nie jestem w stanie wybrać, czy to właśnie narodziny Mai, czy ślub jest cudniejszy. Myślę, że oba te wydarzenia są na równi ważne. Najważniejsze dotychczas. Ujrzenie swojego dziecka po raz pierwszy, możliwość dotknięcia go po raz pierwszy i pierwsze dostawienie do piersi to.... coś czego nie jestem Wam w stanie opisać słowami. To jest po prostu błogostan. Nie szczęście, a błogostan. Więcej nie piszę, przecież już pisałam :)
A się chyba za bardzo rozpisałam. Jest tam jeszcze ktoś? O matko. Medal za wytrwałość. Ale jak miałam jednym zdaniem opisać takie chwile? No jak? W zasadzie z łatwością mogłabym wymienić jeszcze kilka, chociażby usłyszenie pierwszego MAMA! Japa mi się śmieje teraz. Zauważyliście, że zdecydowaną większość tych cudnych chwil dzieliłam z moim mężem? Mnnnnn :)
48 komentarze
Piękne chwile :)
OdpowiedzUsuńOh to prawda :)
UsuńPost jest taka cudownie napisany, że nawet nie zauważyłam, kiedy się skończył. Ze wspominanych chwil emanuje czysta radość, która tak przemawia do czytelnika, że mimowolnie na twarzy pojawia się uśmiech. Czuję, że rozgoszczę się tu na dłużej. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńOjej dziękuję. Nawet nie wiesz jak miło przeczytać taki komentarz :* popłynęłam nieco w temacie, ale krócej się po prostu nie da. Serdecznie zapraszam. Rozgość się:)
UsuńCudne chwile i cudne zdjęcia. Miałaś piękną suknię ślubną! Dobrnęlam do końca, sama nie wiem nawet kiedy. A oświadczyny w pięknym Krakowie to fajna sprawa! :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo :) suknię ubóstwiam. Dziś wybrałabym dokładnie tę samą :) a zaręczyny były oryginalne. Nie ma co ;)
UsuńBuźka. Dzięki, że wpadłaś :)
Strasznie podoba mi się to wyzwanie, można poznać wiele wspaniałych historii :)
OdpowiedzUsuńA Twój post jest cudny, przenosi do innego świata
Do mojego świata :)
UsuńDziękuję za odwiedziny, mam nadzieję, że wpadniesz częściej :)
cudowny pomysł na post z podsumowaniem tych najpiękniejszych chwil ;) http://creamshine.blogspot.com
OdpowiedzUsuńOhhhh pomysł nie mój - to wyzwanie blogowe Uli :) Za to moje wspomnienia :)
UsuńJak maleństwo??
Wspaniały i wzruszający wpis :)
OdpowiedzUsuńNigdy nie zapomne zaręczyn-mąż zrobił w naszym pokoju piknik niespodziankę po 22 kiedy wróciłam z pracy, była pizza cola i pogaduchy o wszystkim i o niczym. Zrobił piknik w pokoju ponieważ był środek października :) niczego się nie spodziewałam, a kiedy padło pytanie czy spędzę z Nim resztę życia, to tak się rozpłakałam, że mąż musiał się upewniać co właściwie mówię, bo bełkotałam z wrażenia i płaczu! :)
Kolejnym niesamowitym wspomnieniem jest ślub-letnia pogoda we wrześniu, dużo gości i zabawy. Od tamtego dnia niejednokrotnie przekonałam się, że nie mogłam wybrać lepiej i ślub z ukochanym był najlepszą decyzją w życiu! Mam też wiele wspaniałych wspomnień z dzieciństwa, które doceniam szczególnie mając dla porównania dzieciństwo współczesnych dzieci!
Pozdrawiam ciepło i życzę udanego tygodnia!
Agnieszka P.
Aga, ale cudne zaręczyny i jaki oryginalny pomysł na urządzenie pikniku w domu! Super! Masz kochanego męża :) Oj z tym dzieciństwem masz rację, dlatego zrobię wszystko, by Maja jak najwięcej przebywała u babci poza miastem - to nie to samo, co prawda co miałam ja :) Ale zawsze outside a nie inside :)
UsuńDziękuję Ci bardzo za podzielenie się swoimi wspomnieniami. Tak lubię Was poznawać, a Ty jesteś pierwszą, która napisała coś od siebie :) Tym bardziej doceniam
Buziaki wielkie!
hihi "zamiast powiedzieć TAK, cisnęło mi się tylko NO NARESZCIE!" - ale powiedziałaś tak, prawda? :)
OdpowiedzUsuńteż pamiętam moją wyprowadzkę z domu, naukę gotowania, naukę sprzątania, naukę wszystkiego co trzeba robić w domu, a co dotychczas robiła mama :p pamiętam, jak docierało do mnie, że ketchup się sam nie kupi, a łazienka sama się nie sprzątnie. to są te niesamowite chwile, w których z dziewczyny robi się kobieta świadoma i spełniona, fajne uczucia :)))
Równie piękny był moment, gdy wyprowadziłam się do mojego obecnego domu. Wcześniej skrycie marzyłam o tym, że może kiedyś odwiedzę Francję by dopieścić moją pasję do wina, a jak już się to udało, to pierwszy dzień zaważył całkowicie na moim życiu - niesamowite poczucie, że jestem w domu, całkowita swoboda wśród winnic i Ktoś, kto rok później powiedział mi, że nie może beze mnie żyć. A teraz ja nie wyobrażam sobie życia bez moich winnic, bez starych ścian i ciszy, jaką mam wokół ;) Pozdrawiam Cię serdecznie! Ela - Wine Lady
Powiedziałam, powiedziałam. Ale się nie rozpłakałam, czym bardzo zawiodłam męża, bo oczekiwał szlochów, ale... jak sobie pościelesz...trzeba było mnie nie trzymać w niepewności, to może byłaby łza :)
UsuńWow masz swoje winnice?! Nieprawdopodobna historia - jak z filmu - oglądałaś GOOD YEAR? Piękny film :) Cudowne życie - spełnione życie :) Zazdroszczę :) Mnie do szczęścia brakuje jeszcze tylko tego spełnienia zawodowego :)
Ciepło pozdrawiam, piękny jest Twój blog!i Twoje winnice :) Pozdrawiam ciepło
Ależ mnie zaskoczył ten taniec na Murze Chińskim- to musi być wspaniałe wspomnienie :) mówię to z perspektywy osoby, która wręcz kocha podróżować!
OdpowiedzUsuńHeheheh no wiesz szczyt choreografii to nie był :) Byłam nieco speszona turystą, który mnie kręcił, bo okazał się Polakiem :P Heheheh
UsuńJa też lubię wyjeżdżać :) Życzę częstych i dalekich wojaży!
Cudowny post, naprawdę! Nic tylko pozazdrościć tych pięknych chwil i tak kochanego męża!
OdpowiedzUsuń:*:*:*
M
Dziękuję :) Nie sądziłam, że wyjdzie aż tak długi i tak osobisty :) Ale popłynęłam :)
UsuńMam w pamięci mnóstwo cudownych chwil, które nigdy nie zostaną zapomniane ;-)
OdpowiedzUsuń:( buuuu szkoda, że choć jedną się ze mną nie podzieliłaś :(
UsuńPiękne i wzruszające. Przypomniałaś mi jak te wydarzenia wyglądały u mnie i aż mi się łezka z oku zakręciła ;)
OdpowiedzUsuń:) A jak wyglądały?
UsuńWspaniałe wspomnienia oprawione pięknymi zdjęciami :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Pozdrawiam :)
UsuńHistoria zaręczyn jest przezabawna! Współczuję Ci tego stresu, a zarazem zapewniam - masz, czy podbić serce słuchacza, kiedy ją opowiadasz :)
OdpowiedzUsuńHeheheh naprawdę? A ja jestem trochę na męża zła, że mnie tak stresował, bo nie mogłam spontanicznie zareagować :) No ale ten typ tak ma - złośliwiec mój!
UsuńWow! Piękne zdjęcia. Z tego co widzę, nie tylko w tym poście :)
OdpowiedzUsuńPamiętam jak mój tata czesząc mnie zawsze ciągnął za włosy i wydawało mi się, że mi je wyrywa, więc łączę się w bólu, mimo że "na chińczyka" mnie nie czesał ;)
Hehehhe no mój na szczęście czesał mnie tylko raz, jak mama była w szpitalu i akurat to mi się wryło w pamięć. Wyglądałam jak Chinka, a ból głowy odczuwałam cały dzień :) Hehhehe
Usuńps. cieszę się, że podobają Ci się zdjęcia, bo bardzo się staram i dużo nad nimi pracuję, a przede mną jeszcze mnóstwo, mnóstwo pracy :)
Piękny wpis :) Życzę Wam Kochani samych najpiękniejszych chwil.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Konrad
Dzieki Kondziu :) Jak to mówią VICE VERSA :) To co ja mam za sobą, ty masz właśnie przed sobą :) Więc maluj chłopie, maluj swoje własne najpiękniejsze wspomnienia! :)
Usuńależ cudownie to opisałaś i wyobraź sobie ile jeszcze takich pięknych momentów przed Tobą! mój najpiękniejszy dzień, czyli ślub, dopiero za rok, ale już się nie mogę doczekać :)
OdpowiedzUsuńOhhh to cudownie, że dopiero przed Tobą, tyle emocji i wyczekiwania :) życzę dużo spokoju, abyś mogła się nim cieszyć i przeżywać w pełnej krasie :)
UsuńDziękuję serdecznie :) z jednej strony chciałabym, żeby to było już, a z drugiej wiem, że jak już będzie po wszystkim, to będę chciała jeszcze raz, kobieca logika ;)
UsuńZachęcona innymi komentarzami, może ja też odpisze historie swoich zaręczyn. A więc tak, to była pierwsza rocznica naszego związku. Z samego rana pojechałam pod akademik w którym mieszkał mój narzeczony, żeby zrobić mu niespodziankę. Nabazgrałam na chodniku przed jego oknem miłosne wyznanie, nakleiłam kartkę z podobnym tekstem w windzie i pojechałam zadowolona do domu. Już w drodze otrzymałam smsa z podziękowaniami i przeprosinami, że on nic dla mnie nie ma, w co po kilku późniejszych smsach uwierzyłam, choć wcześniej miałam cichą nadzieję, że to może dziś jest ten dzień w którym mi się oświadczy. Po południu narzeczony przyjechał do mnie, wręczył mi mały prezent i pojechaliśmy do miasta na kolację, żeby jakoś uczcić ten dzień. Po kolacji mieliśmy jeszcze zajść do pijalni czekolady, która znajdowała się na drugim końcu rynku, więc musieliśmy się trochę przespacerować. Dodam, że był to deszczowy, listopadowy wieczór. Przechodziliśmy obok katedry i mój narzeczony zaproponował mi, że może wejdziemy na chwilę. Zdziwiłam się, bo nigdy bym się nie spodziewała, że będzie chciał z własnej woli odwiedzić kościół. Weszliśmy do środka, było cicho, pusto i ciemno. Ja trochę przerażona, nie wiem o co chodzi, nawet przemknęło mi przez myśl, że może chce coś ukraść. To było bardzo irracjonalne. On ciągnie mnie pod ołtarz, pada na kolana, a ja w ryk. Wygłosił bardzo wzruszającą przemowę, po czym zapytał "Zostaniesz matką moich dzieci?", a ja na to zapłakana nic nie odpowiadam, pomilczeliśmy tak jakąś chwile, o czym on do mnie:
- Czemu nie odpowiadasz?
- Na co?
- Aż zadasz mi pytanie
- Przecież spytałem, czy zostaniesz matką moich dzieci
- Ale nie spytałeś czy zostanę Twoją żoną
W końcu spytał i oczywiście się zgodziłam :) Byłam bardzo zaskoczona i wzruszona. Mówił mi potem, że bał się, że wyczuje pudełeczko w kieszeni i że się stresował, a ja zupełnie nieświadoma jeszcze bardziej go nakręcałam, bo w drodze do restauracji naszło mnie na jakieś głupie przemyślenie i mówiłam, że chciałabym mieć ładne zaręczyny, a jak będą byle jakie to się najwyżej nie zgodzę ;)
WoW! Piękna historia. Jak romantycznie. Moje zaręczyny się do tego nie umywają :)
UsuńBardzo, ale to bardzo się cieszę, że się nią ze mną podzieliłaś :) Dziękuję :)
ps. podejrzewam, że ślub będzie wręcz bajkowy, czego Ci z całego serduszka życzę!
<3 <3 <3
Przepraszam, że się tak rozpisałam, dopiero po opublikowaniu zobaczyłam jak dużo tego wyszło i dziękuję serdecznie, też mam taką nadzieję, pozdrawiam gorąco :))
UsuńŻartujesz? Uwielbiam kiedy dajecie mi cząstkę siebie. Mogę Was poznać :) Wolę elaborat niż - fajny post :) Przecież o to chodzi, żebym też mogła się z Wami zapoznać, skoro Wy o mnie wiecie już niemalże wszystko :P Bardzo Ci dziękuję :***
UsuńBuziaki :) Czekam na więcej :***
Świetne te oświadczyny! :) Prowadzę u siebie na blogu cykl "mocne zaręczyny". Może chciałabyś u mnie we wpisie gościnnym opisać Waszą historię? Jak coś to pisz na blog@mocem.pl
OdpowiedzUsuńJa u siebie zebrałam 10 najpiękniejszych "około ślubnych" momentów, ale mogę się założyć, że pozytywny test i narodziny dziecka przebiją je bez problemu :)
W sumie why not :)
UsuńWspaniałe wspomnienia. Bardzo wzruszające. Zazdroszczę Ci :) Myślę, że wiele kobiet chciałoby mieć tak piękne wspomnienia. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Ale myślę, że nie ma czego zazdrościć, bo przecież wszystko zależy od nas :) No i nie można mieć wszystkiego na raz :) Mnie np. brakuje spełnienia zawodowego i pasji, ale wciąż nad tym pracuję. Wierzę, że na wszystko w życiu przychodzi odpowiedni moment :) Wierz mi, że zanim poznałam "Mojego księcia" kilka wstrętnych ropuch napotkałam :) i swoje wycierpiałam (jak każdy)
UsuńHistoria zaręczyn przepiękna. Co się wyczekałaś to Twoje, ale jak romantycznie :)
OdpowiedzUsuńHeheh no fakt trzymał mnie w niepewności do ostatniej chwili :)
UsuńNajbardziej podoba mi się taniec na Chińskim Murze:). Jakie rewelacyjne marzenie i do tego zrealizowane:). Też bym chciała odwiedzić Chiny.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc pomyślałam kiedyś po prostu o czymś nierealnym i powiedziałam sobie, że jeśli kiedykolwiek będę na murze chińskim to na nim zatańczę - to było z przekąsem, bo byłam święcie przekonana, że absolutnie nigdy tam nie pojadę, a tu niespodzianka. Jak mus to mus - trzeba było zatańczyć :)
Usuńpięknie napisany post. potwierdzam, u mnie również ślub i narodziny dziecka to najcudowniejsze momenty w życiu! :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Dziękuję :) Cieszy mnie fakt, że post Ci się podoba :) Niby to takie tendencyjne ślub i narodziny dziecka, ale myślę, że póki co nic tego nie przebije :)
UsuńCudowne chwile, cudowne wspomnienia. Aż się wzruszyłam czytając!
OdpowiedzUsuńOjej dziękuję :) Ciepło pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny.
UsuńW takim razie mam nadzieję, że wpadniesz po więcej :)