Charlize Theron NA DRODZE GNIEWU, czyli czwarta odsłona kultowego MAD MAXA
Tak, tak to prawda. Na blogu dawno już nie było recenzji filmowej. Osobiście rzadko bywam w kinie z wiadomych powodów, zaś nasz złotousty Pan recenzent... zakochał się :) I przepadł chłopak, jak kamień w wodę. Ani po nim widu, ani słychu. Kazał na siebie czekać bardzo długo, bo aż pół roku :) Ale powrócił. Mam nadzieję, że nie jednorazowo i znów będzie nas raczył swoimi błyskotliwymi i elokwentnymi tekstami. Sami oceńcie, czy było warto tyle czekać :)
Tym razem Konrad przywitał nas recenzją reaktywowanego Mad Maxa. Film stary, niemalże jak... ja :) Ciekawa jestem, czy są wśród Was fani takiego gatunku? Na osłodzenie (od)twórcy zatrudnili najpiękniejszą, najdelikatniejszą i najbardziej kobiecą moim zdaniem aktorkę Hollywood Charlize Theron. Osobiście ją ubóstwiam. Podziwiam i patrzę z zachwytem. Jeśli chcecie zobaczyć, jak Konrado ocenił produkcję koniecznie przeczytajcie jego krytykę. Ciekawa jestem jak odpowiecie na jego pytanie.
"O tym, że w Hollywood brakuje
oryginalnych pomysłów na dobry scenariusz, wiemy nie od dziś. Współcześni
twórcy raz za razem rujnują dobre imię kultowych produkcji. To, co w latach
80-tych udawało się osiągnąć pomysłowością oraz niewielkim nakładem kosztów, w
obecnych czasach nie ma racji bytu. Z reaktywacją „Mad Maxa” miało być inaczej,
jako że na stanowisku reżysera zasiadł ponownie George Miller, twórca słynnej
trylogii z Melem Gibsonem.
Czy zatem efekt końcowy jest zadowalający? Cóż… czwarta część przygód dzielnego wojownika szos to tak
naprawdę Mad Max bez Mad Maxa. Tytułowy bohater (w tej roli Tom Hardy) zostaje mimowolnie
wciągnięty w wir niebezpiecznych zdarzeń, których katalizatorem jest Cesarzowa Furiosa
(Charlize Theron). Przez znaczną część filmu szalony Max pozostaje w cieniu walecznej
rebeliantki, która wyrasta na główną bohaterkę filmu. I trzeba przyznać, że
Charlize Theron świetnie prezentuje się jako heroina kina akcji. Aktorka
stworzyła magnetyzującą postać i to jej poczynaniom kibicujemy od początku do
końca. Pełna determinacji Furiosa wdraża w życie swój szalony plan. Z głową
ogoloną na zapałkę oraz protezą ręki podejmuje się desperackiej próby
uratowania kobiet więzionych w Cytadeli przez bezwzględnego tyrana o
pseudonimie „Immortan Joe” (Hugh Keays-Byrne). Główny antagonista wyrusza w pościg
za Cesarzową. „Na drodze gniewu” Furiosa spotka tytułowego Maxa, który okaże
się sprzymierzeńcem w nierównej walce z dziką bandą samozwańczego Imperatora.
Za co należy docenić film Millera? Bez
wątpienia na uwagę zasługują charakteryzacja, kostiumy oraz scenografia. Twórcy
z ogromną starannością ukazali pustynny krajobraz ginącego świata. Warto
pochwalić także pracę operatora, który pokazał cały ten szaleńczy rajd przez
pustynię. Co by nie mówić, bohaterowie jadą przez ¾ filmu! Nie jest to jednak typowe
„kino drogi”, lecz postapokaliptyczna wersja „Szybkich i wściekłych”, w której jakikolwiek
sens zagłuszony został przez ryk silników. A szkoda. Magia kina? Uleciała
gdzieś wraz z nastaniem ery CGI oraz „zmianą warty” w Hollywood.
Czy wobec tego można w ogóle wyobrazić sobie Mad Maxa
bez Mela Gibsona? Okazuje się, że tak. Z tym, że to nie Tom Hardy, a Charlize Theron
jest godną następczynią narwanego Australijczyka. Furiosa to postać z duszą i
charyzmą, zresztą sam film powinien się nazywać „Mad Furiosa”. Mad Max to
jedynie wabik, który ma za zadanie przyciągnąć do kin jak najwięcej osób. Na
tym kończy się jego rola. Trzeba jednak pochwalić twórców za to, że świadomie,
bądź nie, puścili do widzów oko. Otóż Mad Max, biegający przez połowę filmu z
kagańcem na twarzy, budzi skojarzenia z innym granym przez Hardy’ego bohaterem
– Bane’m (przeciwnik Batmana w filmie „Mroczny rycerz powstaje”). Z tym, że Bane
– mimo iż grał drugie skrzypce – potrafił skraść cały show, tymczasem Mad Max –
jako główny bohater – jest postacią poboczną, mało wyrazistą i bezbarwną. Nie
kierują nim żadne motywy, ot bohater z przypadku, który nie ma nic do stracenia.
Nie wińmy jednak za taki stan rzeczy Toma Hardy’ego, który przecież dobrym
aktorem jest (patrz m.in.: „Bronson”, „Locke”). Cięgi należą się przede
wszystkim scenarzystom, którzy współczesne kino kreślą według maksymy mówiącej
„dużo akcji, mało kreacji”. Być może najwyższy czas zostawić naszych ulubionych
bohaterów z dzieciństwa w spokoju i zacząć opowiadać nowe historie. Ale czy to jest
w ogóle możliwe?"
Konrad Kluza
Jeśli nie znacie jeszcze Konrada i jesteście na blogu po raz pierwszy gorąco zachęcam do zapoznania się z jego poprzednimi tekstami:
4 komentarze
O nieee, tym razem to nie moje klimaty. Ale i tak pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńHehehe moje też :)
UsuńJak się okazuje moje też nie, ale trzeba było obejrzeć, ale wystawić (krytyczną ocenę). Całość ratuje Charlize Theron i to jej należą się największe brawa. Reasumując: MAD MAX to kino wyłącznie dla wielbicieli gatunku.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Konrad
W takim razie mam nadzieję, że następny wybór repertuaru będzie trafniejszy :)
Usuń