WIELKIE PIĘKNO - w poszukiwaniu straconego czasu
Oj dawno nie raczyłam Was recenzjami filmowymi, prawda? Mam zatem nadzieję, że nieco zatęskniliście za Konradem Kluzą, jego wnikliwymi ocenami i imponującą znajomością kinematografii, bo jak zawsze spisał się na medal. Tym razem przybliża nam obraz Paolo Sorrentino zatytułowany "Wielkie Piękno". Osobiście nie oglądałam. Trzeba będzie nadrobić, bo recenzja brzmi zachęcająco i jak na Konrada ma zaskakująco pozytywną puentę. Sami się przekonajcie.
Paolo
Sorrentino, twórca takich filmów jak „Boski” czy „Wszystkie odloty Cheyenne’a”
zabiera nas w sentymentalną podróż po zakątkach Wiecznego Miasta, jakim jest
Rzym. Bez
wątpienia „La Grande Bellezza” potrafi uwieść widza zarówno świetnie dobraną
muzyką, jak i przepięknymi zdjęciami, lecz nie trudno oprzeć się wrażeniu, że
seans „Wielkiego piękna” do najłatwiejszych nie należy. Trudność w odbiorze
wynika najprawdopodobniej z faktu, że zamiast tradycyjnie rozumianej fabuły,
opierającej się na wątku przewodnim, na ekranie obserwujemy szereg epizodów,
których łącznikiem jest niejaki Jep Gambardella – główny bohater, którego
przeznaczeniem była „wrażliwość oraz zostanie pisarzem”…
W
całym swoim życiu Jep (w tej roli znany z „Boskiego”, czy „Gomorry” Toni
Servillo) napisał jedno tylko romansidło, które niespodziewanie stało się
arcydziełem i ugruntowało jego pozycję na kolejnych 40 lat. On sam wpadł w tak
zwany wir życia wyższych sfer, spędzając czas na hucznych imprezach wśród
ludzi, którzy na pytanie, kim są z zawodu odpowiadają: jesteśmy bogaci. Z kolei
wypowiedziane przez Jepa słowa „kiedy wy będziecie wstawać, ja będę kładł się
spać” idealnie oddają imprezowy rytm jego życia. Jednak w całym tym „szaleństwie”
on jeden wydaje się być osobą, która ma świadomość umykającego bezpowrotnie
czasu. Jedyne czego Jep zdaje się być pewien, to przekonanie, że nie możemy więcej tracić czasu na rzeczy,
których nie chcemy robić! Ta świetna maksyma sprawia, iż z jednej strony
„La Grande Bellezza” okazuje się być afirmacją życia w czystej postaci, z
drugiej zaś próbą odnalezienia tytułowego "Wielkiego piękna". Ale
czym ono jest i czy naprawdę istnieje? Być może pojawiająca się w filmie
długowieczna, święta niemalże misjonarka Maria, powtarzająca, że „korzenie są
ważne”, zna odpowiedź na to pytanie?
Osoby,
które spotyka na swojej drodze Jep, to najczęściej galeria zblazowanych,
niekiedy żałosnych postaci, będących jednocześnie żywym dowodem na to, że
świat, w którym żyjemy to istne „szaleństwo”. Tymczasem przenikliwy w swych
obserwacjach Jep, niczym wytrwany filozof demaskuje sztuczne pozy, skrywaną
bezbronność i obłudę, stosując przy tym klasyczną „sokratyczną metodę” dojścia
do prawdy poprzez zadawanie rozlicznych pytań. Tym sposobem dostaje się
chociażby pewnej nowoczesnej pseudoartystce-prowokatorce, która bredzi coś o
„pozazmysłowych wibracjach”, sama nie wiedząc, co tak naprawdę mówi. „Stare
jest lepsze, niż nowe” – powie w jednej ze scen przełożona Jepa i nie sposób
się z nią nie zgodzić. Turysta, którego obserwujemy na początku filmu padnie
nieżywy przed ogromem chwytających za serce zabytków Wiecznego Miasta,
tymczasem dokonania współczesnych to nic nie warta „sztuka dla sztuki”. Bogaci
pseudointeligenci dyskutują o niczym i zatracają się w zabawie, ale i tym razem
partycypujący w rozlicznych imprezach Jep zwróci uwagę na to, że życie spędzane
na ciągłych uciechach zmierza donikąd – zupełnie niczym pochód osób tworzących
na jednej z imprez przysłowiowy pociąg w rytm „We No Speak Americano”. Naszemu
bohaterowi nie pozostanie nic innego jak przyłączyć się do rozbawionego tłumu i
wieść swoje, nadal nie do końca „słodkie życie” wśród „Wielkiej pustki”.
Najnowsze
dzieło Paolo Sorrentino to bez wątpienia ten rodzaj filmu, który się przeżywa,
a nie ogląda. Dlatego potrzeba czasu, aby przyswoić go w całości. Warto jednak
dać mu szansę i wybrać się w podróż po Rzymie w poszukiwaniu „Wielkiego
piękna”, które... gwarantuję Wam, że istnieje! Cała „sztuczka” polega na tym,
aby umieć je dostrzec w odpowiednim momencie.
KONRAD KLUZA
0 komentarze